93. Waligórski – Kogo lubię

2018/05/25

Lubię, gdy piosenkarka, com ją znał w bieliźnie
i com poznał głupotę jej, godną barana,
zaśpiewa coś o bliźnie, albo o Ojczyźnie,
a ludzie mówią o niej: – Zaangażowana!

Uwielbiam, kiedy aktor, bywalec burdeli
(zwanych też „kawiarniami” lub „klubami” czasem),
wykona repertuar o tych, co ginęli,
i potem jest niezwykle chwalony przez prasę.

Kocham też żurnalistę, co nam daje rady,
jak żyć – a równocześnie przy pomocy lupy
ogląda personalne trendy i układy,
by wiedzieć, komu warto wcisnąć się do grupy.

Podziwiam naukowca niezbyt lotnej myśli,
który jednym numerem od wielu lat jedzie:
wszyscy wiedzą, że facet prochu nie wymyśli,
ale że „w razie czego” również nie zawiedzie…

Szanuję decydentów, co porozkładali
dziesiątki instytucji na obie łopatki,
Lecz mocą jakiejś dziwnej, samobójczej fali
wracają, i w fotele znów wtykają zadki.

Bliski mi jest polityk, który w nosie dłubie,
i działacz robotniczy, co nie kocha pracy
— aż dziwne, jak ich lubię…
A najbardziej lubię,
gdy mi mówią, że wszyscyśmy bracia-Polacy!


Najlepszy. Lekcja życia

2018/05/10

Jerzy Górski (ur. 1954) – sportowiec, były przestępca, zwycięzca morderczych zawodów triathlonowych Iron Man, narkoman, który pokonał nałóg. O takich życiorysach mówi się często: „gotowy scenariusz na film”. Albo na chałę – żałosną, nawet jeśli opartą na faktach. Jak jest w tym przypadku?

W mojej ocenie twórcy zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. Dość długi (blisko dwugodzinny) obraz – choć jest raczej „opowieścią na motywach” rzeczywistych wydarzeń, niż ścisłą biografią – sugestywnie i wiarygodnie przedstawia drogę Górskiego od upodlenia przez uzdrowienie do życiowego szczytu.

Unika przy tym fałszywych uproszczeń. Nie zabrakło, na przykład, zaznaczenia kontrowersji związanych ze słynnymi MONARowskimi metodami terapii: rygory, które w przypadku Jurka okazały się skuteczne, jedną z postaci epizodycznych pchnęły do samobójstwa. Wątek rodzinnego domu Górskiego, choć potraktowany oszczędnie, daje wyobrażenie zarówno o przekleństwie, jak i błogosławieństwie – obydwu wynikających z wychowania, które otrzymał. Niejednoznacznie przedstawiono też motyw miłości: ta potraktowana odpowiedzialnie przyniosła wspaniałe owoce – tymczasem wcześniejsza, bezkrytyczna i nieprzepuszczona przez rozum, doprowadziła do zguby pierwszą dziewczynę głównego bohatera, omal nie czyniąc tego z nim samym oraz ich córką.

Górski ze wszystkiego wyszedł jednak zwycięsko. Niemal powstał z grobu, co dobitnie pokazuje wstrząsająca scena na pogrzebie kumpla. Jak?

Ludzie wierzący (jak sam bohater) powiedzą, że dzięki pomocy Bożej. „To dowód ogromnej siły ludzkiego charakteru, umysłu i woli” – odpowiedzą ludzie niewierzący. Ja spytam: a dlaczego uznawać, że oba wyjaśnienia się wykluczają?

Krytyka przyjęła film niejednogłośnie. Obok pochwał i nagród pojawiają się zarzuty „hollywoodzkości”, spłycenia postaci czy braków w scenografii. Nie zamierzam się z nimi spierać. Mam też jednak własne racje: wolę historie motywujące, podnoszące widza na duchu, zakończone szczęśliwie nawet kosztem ich wartości artystycznej. Nie wiem, czy świadczy to o dobrym guście, i w gruncie rzeczy mało się tym przejmuję.

Ważny dla mnie jest jednak jeszcze jeden aspekt. Twórcy filmu zabrali – być może nieświadomie – głos w dyskusji o tym, czym właściwie była PRL. „Najlepszy” nie jest dla niej laurką, jednak doprawdy w żadnym momencie nie przypomina też opowieści z życia obozu koncentracyjnego.

Lata 1978-1990, w których toczy się akcja, aż kipią od doniosłych wydarzeń historycznych. Wybór Jana Pawła II, strajki lipca i sierpnia 1980 r., karnawał „Solidarności”, stan wojenny, Okrągły Stół, rozpad bloku wschodniego, wybory – wolne najpierw częściowo, potem już całkowicie… Mimo że coraz mniej, jako zbiorowość (zwłaszcza jej młodsza część), o tych faktach wiemy, coraz mocniej dajemy upust związanym z nimi emocjom. (No, może „mimo że” nie jest tu najlepszym spójnikiem.)

Twórcy filmu tymczasem pokazują ówczesną Polskę jako miejsce, w którym życie codzienne toczy się… mniej więcej normalnie. Przypominają, że mnóstwa bardzo ważnych wydarzeń i procesów po prostu nie da się wepchnąć w schemat walki Złego Zomowca z Pałą przeciw Dobremu Związkowcowi z Gałązką Oliwną. W świecie „Najlepszego” skakanie po radiowozach i lżenie milicji nie daje patentu na słuszność, a popadający w konflikt z ówczesną władzą nie stają poprzez sam ten fakt po jasnej stronie.

Z drugiej strony – także milicjant nie jest automatycznie bestią w mundurze. Funkcjonariusze MO w osobie ojca Grażyny są przedstawieni jako zwyczajni ludzie – z lepszym lub gorszym skutkiem wykonujący obowiązki, zatroskani o byt rodziny, doświadczający osobistych tragedii. Świat „Najlepszego” to wreszcie świat, w którym Polacy – lekarze, terapeuci (świetnie zagrane postaci Marka Kotańskiego i jego współpracowników), działacze społeczni, a i sami milicjanci – mogą w granicach wyznaczonych przez autorytarny system robić mnóstwo dobrego. Oczywiście raczej mimo owego systemu, niż dzięki niemu.

„Najlepszy” jest więc wartościową opowieścią o nadrabianiu straconego czasu, wznoszeniu się ponad własne klęski i spełnianiu marzeń. A już niezależnie od całego, tak streszczonego przesłania… zwyczajnie wciąga. Może też zachęcić niejednego do lektury wspomnień głównego bohatera, które ukazały się niedawno w formie książkowej pod tym samym tytułem.

Roman Czubiński


Nie idź tą drogą

2018/05/04

Słuszny zamiar walki ze złem – np. z mową nienawiści – przy nadmiarze gorliwości zamienia się łatwo w karykaturę.

Pewien mój znajomy, istny wulkan prawicowej elokwencji, uznał kiedyś za konieczne ogłosić całemu światu listę tego, czego NIE POPIERA, NIE CZYTA, NIE OGLĄDA i w ogóle NIE NIE NIE. Jeśli spytacie, czy był na owej liście Komitet Obrony Demokracji, Gazeta Wyborcza, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy oraz Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego… nie potwierdzę ani nie zaprzeczę. Dokonawszy owego dzieła, mój znajomy rozpłynął się w zachwycie nad własną odwagą i zaczął oczekiwać na wieniec męczennika, a już co najmniej na zesłanego przez prześladowców na Prawdziwego Patriotę bana…

…tyle że teraz – jeśli nowy regulamin Facebooka (z sankcjami za użycie m. in. zwrotu „nie lubię”!) zostanie utrzymany – jest spora szansa, że faktycznie go zbanują. (Tak, wiem: ma to dotyczyć tylko deklaracji „nielubienia” grup etnicznych, religijnych, imigrantów etc. – ale zbyt wiele słyszałem o przypadkach pomyłek i nadużyć, by brać to zastrzeżenie poważnie.) I dostanie, w oczach swoich i sobie podobnych, ten cholerny wieniec – zamiast tego, co mu się należy naprawdę, tj. wzruszenia ramionami i zdrowego prychnięcia. Marku Zuckerbergu, nie idź tą drogą.

Roman Czubiński