Ktoś tu boi się przegrać?

2024/03/16

Tak właśnie najkrócej można skomentować stanowisko przeciw referendum aborcyjnemu, pod którym podpisały się Amnesty International oraz kolektyw Legalna Aborcja.

Takie mądre, takie głupie społeczeństwo

Co z tym stanowiskiem jest nie tak? Zacznijmy od tytułu. Autorzy anonsują w nim „75 powodów, dlaczego referendum w sprawie aborcji to zły pomysł”. Jest to jednak zapowiedź bez pokrycia. Duża część punktów, w których wyliczono owe powody, to bowiem zwykłe wypełniacze.

Metodą dobrze znaną uczniom, studentom i pracownikom korporacji sztucznie zawyżono liczbę argumentów, powtarzając te same, choć inaczej ujęte, po kilka razy. I tak: twierdzenie, że aborcja jest prawem człowieka (czy rzeczywiście jest – o tym za chwilę), ponowiono trzykrotnie (punkty: 2, 8, 69). Również trzykrotnie (p. 11, 12, 51) uznano za konieczne poinformowanie, że uchwaloną po referendum ustawę i tak może zawetować prezydent (tak jakby ustawy uchwalonej bez referendum nie mógł…), a 6 razy (p. 11, 16, 39, 45, 51, 73) – że wynik referendum nie będzie gwarancją ustawowej legalizacji aborcji. No i aż 7 razy (p. 1, 3, 4, 19, 22, 23, 55) powtórzono opinię (nie, nie fakt!), że aborcja jest wyłącznie doświadczeniem osobistym kobiety czy też kwestią jej autonomii cielesnej. Cóż, dobrze, że autorzy nie wyznaczyli sobie targetu na poziomie np. 100 punktów.

Żarty jednak na bok. W proaborcyjnym stanowisku mamy do czynienia z modelową wręcz wielonarracją. Tematem owej wielonarracji – którą osoby bardziej wyrobione literacko mogłyby nazwać „dwójmyśleniem”, a mniej wyrobione… (dobra, nieważne) – jest polskie społeczeństwo. Ma ono otóż być jednocześnie zbiorowością dojrzałą, mądrą i odpowiedzialną – bo głosowało na proaborcyjne KO i Lewicę (p. 25), a w sondażach popiera legalizację aborcji (p. 27, 28, 30, 54) – oraz nieodpowiedzialnym, skażonym „antyaborcyjną narracją” (p. 57) zbiorem „przypadkowych osób” (p. 23), którymi łatwo manipulować (p. 10) i które w ogóle chyba, jak brexitterzy, nie bardzo wiedzą, o co tu chodzi (p. 42).

„No, moi drodzy i moje drogie, wóz albo przewóz” – można to skwitować. Albo inaczej: „Nie chcesz referendum? To go sobie nie rób!”.

Sporu nie ma, proszę się rozejść

Tu nie ma nad czym głosować” – czytamy jednak w p. 8. „Społeczeństwo nie potrzebuje rozstrzygania sporu, którego nie ma” – idzie za ciosem p. 64 (dosłownie kilka słów po wspomnieniu o już istniejącej „polaryzacji”…). Doświadczeni sędziowie twierdzą ponoć, że jeśli jedna ze stron procesu nazywa coś „okolicznością bezsporną” – to bardzo często dokładnie ta okoliczność jest istotą sporu.

Narracja, w której nienarodzone dziecko (przynajmniej do 12. tygodnia ciąży) nie ma żadnych praw, bo jest co najwyżej „płodem” (p. 31) albo częścią ciała swojej matki (p. 22) – nie jest bowiem jedyną możliwą. Istnieje solidnie uargumentowany pogląd, że życie ludzkie zaczyna się z chwilą poczęcia, gdy powstaje nowy, niepowtarzalny ludzki kod genetyczny. Że prawo powinno chronić słabszych (tu: dziecko) przed krzywdą ze strony silniejszych (tu: matki… lub tych, którzy próbują do aborcji ją zmusić). I że prawo kobiety do życia tak, jak chce, powinno – gdy trzeba – ustąpić przed czymś jeszcze ważniejszym: prawem dziecka do życia w ogóle.

Wbrew temu zatem, co twierdzą autorzy w p. 19, to JEST sprawa światopoglądowa, w której trzeba wyważyć wiele różnych wartości. I powinno się je wyważyć w drodze uczciwej dyskusji, a nie według zasady z aforyzmu przypisywanego Henrykowi Sienkiewiczowi: „Każda religia jest głupstwem – więc… porzuć swoją i przyjmij moją!”.

Działacze proaborcyjni usiłują przekonać społeczeństwo do swojego zdania (choćby poprzez omawiany tu tekst). Ich święte prawo. Jednocześnie wydają się jednak wprost oburzeni (p. 31) tym, że swoje argumenty mogą i będą mogli przedstawiać także ich przeciwnicy (w tym Kościół Katolicki – p. 41 – oraz, o zgrozo!!!, mężczyźni – p. 18 i 24). Fakt, że ci ostatni mogą być ojcami dzieci poczętych – bezpośrednio już zainteresowanymi przedmiotem głosowania – dziwnie jakoś umyka autorom punktów.

Po co nam głosowanie? Mamy sondaże!

Argumenty natury prawno-politycznej bywają naciągane w sposób przeraźliwy. W p. 53 autorzy sugerują, że ostatnie wybory parlamentarne były w istocie… rodzajem plebiscytu za jedną z dwóch form demokracji: pośrednią lub bezpośrednią. Po pierwsze, to obiektywnie oczywista nieprawda (chodziło o wybór nowego parlamentu, do czego PiS na siłę doczepiło referendum nad kilkoma bzdurnymi pytaniami). Po drugie, konia z rzędem temu z ówczesnych wyborców – z PiS, antyPiS czy Konfabulacji – który rozumiał przedmiot owego głosowania właśnie tak.

Wcześniej, w p. 37, znajdujemy porównanie proponowanego referendum z… niedoszłymi wyborami kopertowymi z 2020 r. Powód? Jedno i drugie KOSZTUJE. Zupełnie jakby głównym problemem – i powodem, dla którego dziś sprawą zajmuje się komisja śledcza – była właśnie kasa, nie zaś niezgodność ówczesnych „wyborów” z Konstytucją i brak gwarancji uczciwości procesu wyborczego.

Na tym nie koniec. „Instytucja referendum w takiej formule została skompromitowana przez referendum 15 października 2023 r.” – czytamy w p. 43. Dalej – o tym, że ówczesne pytania referendalne były zmanipulowane i sformułowane tendencyjnie. Zgoda! Były. Tylko zgodnie z taką logiką należałoby uznać, że wybory parlamentarne z 2015 i 2019 r., w których większość zyskało PiS (wtedy też przecież manipulujące, aż miło), skompromitowały instytucję wyborów. To może wybory też (w myśl zasady z p. 30) zastąpimy sondażami…?

W ogóle można odnieść wrażenie, że autorzy potrafią znaleźć problem dla każdego rozwiązania. „W polskiej rzeczywistości politycznej niemożliwe jest stworzenie uniwersalnego [chodziło chyba o rzeczowe i obiektywne – przyp. RC] pytania referendalnego” – twierdzą w p. 47. To ciekawe, bo ja takie pytanie wymyśliłem w 5 sekund: „Czy jesteś za zmianą ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, zezwalającą na aborcję na żądanie do końca 12. tygodnia ciąży?”. Ale może ja jestem poza polską rzeczywistością polityczną?

Referendum „zmniejsza uwagę”. Aha

Również inne punkty zawierają twierdzenia nieprawdziwe. W p. 7 czytamy, że to przez brak legalności aborcji ciężarne kobiety umierają w szpitalach. W rzeczywistości powodem śmierci Izabeli z Pszczyny i kolejnych kobiet nie jest kompromis aborcyjny z 1993 r., ale jego złamanie poprzez „wyrok” Trybunału Przyłębskiej z 2020 r. (który to „wyrok” chcą unieważnić wszystkie partie koalicyjne, Polski 2050 i PSL nie wyłączając). W p. 34 zawarto sugestię, że legalizacja aborcji jest konieczna, by rozwiązać problem klauzuli sumienia. Nie jest. Wystarczy w tym celu – konsultowane właśnie – rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia w sprawie kontraktów szpitali z NFZ.

Co najmniej wątpliwa jest teza z p. 10, jakoby referendum miało służyć do „zmniejszenia uwagi poświęcanej dostępności aborcji”. Kto chce odwrócić uwagę od jakiejś kwestii, raczej nie zarządza powszechnego głosowania nad nią, poprzedzonego w dodatku intensywną kampanią (o jakiej sami autorzy wspominają kilkakroć). W p. 74 i 75 twierdzą zaś, że przed referendum musiałaby się odbyć kilku- lub kilkunastoletnia debata, na którą nie ma czasu. Tak jakby publiczna debata o aborcji nie trwała w najlepsze co najmniej od roku 2016.

Na koniec – sprawa zupełnie innej wagi: syndrom poaborcyjny. Jeśli wierzyć p. 60 – „mityczny” i nieistniejący. Argument? „Z badań wynika, że najczęstszym uczuciem po aborcji jest ulga”. To tak, jakby przez analogię powiedzieć, że skoro Polacy najczęściej głosują na PiS, to „mityczni” wyborcy, dajmy na to, Lewicy nie istnieją. No i że nie jest w ogóle możliwe, by wyborca PiS z upływem czasu zmienił zdanie i zaczął żałować swoich wcześniejszych wyborów…

* * *

Nie jest tak, że punkty są nieprawdziwe od początku do końca. Trudno kwestionować, że ułożenie pytania lub pytań należy powierzyć panelowi obywatelskiemu (p. 49), że Hołownia powinien był spotkać się ze środowiskami proaborcyjnymi (p. 58), że treści prezentowane na pikietach antyaborcyjnych są krwawe i makabryczne (p. 63), że Ordo Iuris prowadzi dezinformację (p. 65), a Kaja Godek rozpowszechnia oszczerstwa i fake newsy (p. 59). (Swoją drogą – gdybym był zwolennikiem aborcji na żądanie – zamiast psioczyć na Godek, postawiłbym jej pomnik: mało kto kompromituje ideę #prolife tak skutecznie, jak ona.)

Ale to wszystko nie zmienia kwestii zasadniczej: tak sformułowane stanowisko przeciw referendum jest sprzeczne wewnętrznie, wadliwe logicznie i nieuczciwe intelektualnie. Niestety, sam fakt, że poparł je jeden z najbardziej rozpoznawalnych kolektywów – nie mówiąc już o organizacji tak renomowanej i zasłużonej, jak Amnesty International – świadczy o tym, że dla znacznej części zwolenników aborcji jest ono reprezentatywne.

Co dla mnie jest kolejnym argumentem, by poprzeć referendum – a jeśli do niego dojdzie, głosować PRZECIW aborcji na żądanie. Bo mimo wszystkich wad kompromisowej ustawy z 1993 r. niczego lepiej godzącego ochronę dzieci z prawami ich matek do tej pory nie wymyślono.

Roman Czubiński