Casus Klewek

2011/06/15

Wiele ciekawych spostrzeżeń można poczynić, obserwując rozwój afery wokół (wciąż jeszcze, oficjalnie, domniemanych) obozów CIA na terytorium Polski.

Trudno, na przykład, nie zadumać się nad łatwością, z jaką wielu publicystów z góry usprawiedliwia torturowanie więźniów owych placówek. Uzasadniając ten proceder koniecznością walki z terroryzmem, dziwnie łatwo zapominają, że w Kiejkutach przetrzymywano ludzi o współpracę z Al-Kaidą jedynie podejrzewanych – a więc takich, którzy równie dobrze mogli być zupełnie niewinni. Z drugiej strony, także amerykanofobi wysnuwają z całej sprawy nieuzasadnione wnioski. Za takie uważam choćby twierdzenia o bezzasadności interwencji przeciw reżimom talibów w Afganistanie i Husajna w Iraku, których to reżimów zbrodniczy charakter nie ulegał przecież wątpliwości.

Chcę jednak zwrócić uwagę na co innego. Ściślej – podchwycić obserwację Cezarego Michalskiego z artykułu w ostatnim numerze „Tygodnika Powszechnego”. Roztrząsając kwestię odpowiedzialności politycznej Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, którzy – będąc u władzy – mieli zgodzić się na powstanie obozu w Kiejkutach, publicysta pisze m. in.:

O tym, co się dzieje w Kiejkutach, wszyscy wiedzieliśmy lub mogliśmy się domyślać. Pytanie brzmi: dlaczego tak ochoczo w to wdepnęliśmy?

(…) Kiedy Andrzej Lepper w 2002 r., w oparciu o przecieki pochodzące prawdopodobnie od niezadowolonych z faktu „szarogęsienia się Amerykanów” ludzi z naszych służb, próbował prowadzić krucjatę na rzecz wyjaśnienia „obecności talibów w Klewkach” (Klewki leżą 50 km od lotniska Szymany i 50 km od szkoleniowego ośrodka wywiadu w Kiejkutach – jak z tego widać, precyzja Leppera nie była może imponująca, ale nie było to też trafienie kulą w płot), nikt nie rozpoczął żadnego poważnego „dziennikarskiego śledztwa”. Przeciwnie: wszyscy używaliśmy sobie – my, ludzie mediów – na tym Lepperze i na jego Klewkach do woli. A jako że sami świetnie się bawiliśmy, udało nam się wytworzyć atmosferę kompletnego już rozluźnienia u tych, którzy nas czytali.

(Syndrom Klewek i cena polityki, „TP” nr 24 (3231), 8 VI 2011 r., s. 8-9) [podkr. moje – RC]

Przyczyn tego zaniechania autor artykułu w „TP” upatruje w panującym wówczas (nie tylko w Polsce) przyzwoleniu na „udział w brudnej wojnie, ze wszystkimi tego brudnymi konsekwencjami”. Wyjaśnienie niepozbawione racji, a jednak… Nie umiem wyobrazić sobie podobnej reakcji ludzi mediów, gdyby tę samą informację ujawnił (to czysta fantastyka) np. prof. Władysław Bartoszewski lub inna osoba ciesząca się powszechnym autorytetem. Ważną, jeśli nie kluczową rolę odegrała zatem – jak sądzę – wiarygodność informatora.

Znana bajka opowiada o pastuchu, który dla zabawy stawiał całą wioskę na nogi wołaniem, że pasione przez niego stado zaatakowały wilki. Raz, drugi i trzeci mieszkańcy dali się nabrać. Potem przestali reagować na wszczynane przez wyrostka fałszywe alarmy. Nikt nie pospieszył na pomoc także wtedy, gdy nastąpił prawdziwy atak. Owce zostały zagryzione co do jednej.

Większa część winy leżała, oczywiście, po stronie bezmyślnego krzykacza. Ale czy lekkomyślnym brakiem czujności nie zawiniła i reszta społeczności? I czy sami nie przyjmujemy częstokroć podobnej postawy? Czy nie ulegamy pokusie automatycznego odrzucania każdego twierdzenia osób uważanych – najczęściej słusznie – za oszołomów, demagogów, szkodników? Czy w ten sposób, o paradoksie, nie oddajemy „w ręce swego przeciwnika steru kursu wiodącego nas ku porażce”? Owszem, większa część winy jest po ich stronie. Ale to nie powinno zwalniać nas z obowiązku samodzielnego myślenia. Zwłaszcza, że na zagryzionych owcach możemy stracić wszyscy.

Myślę, że warto czasem się nad tym zastanowić.

A jeśli (na przykład) polityka obecnych władz Rosji rzeczywiście zagraża naszym interesom?

A jeśli naprawdę zagraża im Ruch Autonomii Śląska?

A jeśli przekształcanie szpitali w spółki istotnie nie jest dobrym rozwiązaniem?

A jeśli…?

Roman Czubiński