66. Hemar – Kto rządzi światem?

2012/09/23

Po latach rozmyśliwań,
niemal u schyłku życia,
dokonałem niezmiernie
głębokiego odkrycia.

Moje wielkie odkrycie
raz na zawsze, niezbicie
rozwiązuje odwieczną
zagadkę, mianowicie

rozstrzyga nieomylnie,
ustala niezachwianie
ostateczną odpowiedź
na ciekawe pytanie,

co dręczy nas od wieków
i wciąż wraca od nowa:
kto rządzi światem? Jaka
mafia anonimowa?

Nie wierzcie w bajki. Nie ma
żadnego synhedrionu
sekretnych władców, nie ma
żadnych „Mędrców Syjonu”,

więc to bajka. I bujda,
ze „światem rządzą kobiety”,
i nieprawda, ze „światem
rządzą Żydzi” (niestety!).

Nie my, tj. nie oni,
nie Żydzi i nie masoni,
nie mormoni, nie kwakrzy,
nie fabrykanci broni,

nie junkrzy, nie sztabowi
wojskowi kondotierzy,
nie monopole, kartele,
bankierzy ni bukmakierzy,

nie Związki Zawodowe,
nie Standard Oil, nie Watykan,
nie internacjonałka
kalwinów czy anglikan,

nie międzynarodówka
„komuny”, czy „kapitału”
— ktoś inny. – Kto? – pytacie.
Zaraz, ludzie. Pomału!

Gotowiście na wszystko?
Ha, dobrze, jam też gotów.
Słuchajcie: Czytaj resztę wpisu »


Obym się mylił

2011/08/28

Nie wierzę w zamach smoleński. Ani premier Rosji, ani polski rząd – oskarżani w kręgach wyznawców PiS o jego przeprowadzenie – nie mieliby w nim dokładnie żadnego interesu.

Owszem, Lech Kaczyński był politykiem znanym z antyrosyjskiego nastawienia (choć właśnie niedoszłą wizytę w Katyniu uważano powszechnie za wyraz chęci zerwania z wizerunkiem rusofoba). Po cóż jednak byłoby pozbywać się w taki sposób człowieka, który za pół roku i tak odszedłby ze stanowiska w wyniku przegranych wyborów? A pozostałych – proszę ja Was: w czym to mógł Putin skorzystać na śmierci Przemysława Gosiewskiego czy aktora Janusza Zakrzeńskiego? Dodajmy koniecznie, że katastrofa smoleńska oznaczała dla Rosji ogromny uszczerbek prestiżowy („rosyjski przestarzały samolot rozbił się na rosyjskim przestarzałym lotnisku”). Dopiero z czasem skontrowano ten cios raportem MAK, nagłaśniającym – w dużym stopniu, niestety, słusznie – błędy pilotów i zaniedbania organizacyjne po polskiej stronie.

W przededniu 70. rocznicy zbrodni katyńskiej władze Rosji podróży polskiego prezydenta sobie po prostu nie życzyły (gdyby było inaczej, nie zaproponowałyby stronie polskiej spotkania na szczeblu premier-premier). Dopiero, aby pogodzić owo oficjalne spotkanie z wyraźnym życzeniem L. Kaczyńskiego, pragnącego odwiedzić groby, zorganizowano jego wizytę o statusie prywatnym. Tyle wystarczy, by rozstrzygnąć o tym, z czyjej inicjatywy do lotu 10 kwietnia ub. r. w ogóle doszło. Mających uświetnić wizytę generałów i dostojników państwowych w liczbie przekraczającej wszelkie normy rozsądku też Rosjanie siłą na pokład nie wepchnęli.

Osobnym tematem, godnym obszernego opracowania klinicznego, są wokółsmoleńskie teorie spiskowe. Gdyby nie tragiczne wydarzenie, które dało do nich asumpt – i katastrofalne skutki, do jakich mogą, zyskawszy wyznawców, doprowadzić – śmiałbym się pełną gębą i beztrosko z zachowania ludzi, którzy nawet sami między sobą nie są w stanie uzgodnić, czy Tu-154 wylądował w smoleńskim lesie bez szwanku, czy w ogóle nawet do lądowania nie podchodził, albo czy rosyjskie służby uprowadziły samolot w nieznane, czy może rozerwały go na strzępy przy użyciu bomby paliwowo-powietrznej (ale tak jakoś niedokładnie – wiadomo, Ruskie! – że rannych i tak trzeba było potem dobijać). Obowiązuje, słowem, w ich środowisku pełna dowolność w zakresie doboru przesłanek i sposobu ich wiązania, byle tylko wynik wyszedł politycznie po linii: Moskwa winna! Podobno i teza, w myśl której samolot „zapalił się od helu„, znajduje zwolenników…

Po co poświęciłem poprzednie akapity na wykładanie spraw oczywistych? Ano po to, by zanim przejdę do sedna, uchronić się przed zarzutem hołdowania teoriom spisku; choć nie mam złudzeń, że się uda – tacy, co „wiedzą lepiej”, kto mnie moherowymi srebrnikami opłaca, i tak się znajdą. Oto, co chcę powiedzieć: sposób, w jaki przeprowadzono śledztwo, wyjaśnieniu prawdy nie sprzyjał. W zamach nie wierzę – ale skłaniają mnie do tego nie raporty MAK ani Millera, lecz własna dedukcja, oparta na przesłankach częściowo wyliczonych we wstępie. Szansa na zdławienie w zarodku teorii spiskowych nie została wykorzystana; punktów zaczepienia dla ich twórców pozostawiono bez liku.

O niszczeniu wraku Tupolewa, pozostawieniu terenu katastrofy praktycznie bez dozoru, pospiesznie i niedbale przeprowadzonych sekcjach zwłok, przetrzymywaniu przez rosyjskie organy śledcze czarnych skrzynek… – mówiono w mediach (także tych uważanych przez PiS za wcielenie zła) tyle, że zbędne byłoby obszerne omawianie tych przypadków tutaj. Członkowie polskiego rządu z niezrozumiałą gorliwością tuszowali te zaniedbania strony rosyjskiej, czego przykładem słynna deklaracja min. Kopacz, jakoby teren katastrofy został przekopany do głębokości metra. Owszem, w razie powołania – będącej fetyszem dla zwolenników teorii spiskowych – komisji międzynarodowej sprawy wyglądałyby zapewne nie inaczej, bowiem bezpośrednie działania śledcze musiałyby i tak prowadzić służby rosyjskie (zasada właściwości terytorialnej). Owszem, protesty polskich władz żadnej mocy sprawczej by pewnie nie miały. Dopuszczam nawet, że polityka robienia dobrej miny do złej gry mogła w zamierzeniu służyć wydobyciu od rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości przynajmniej niektórych dowodów (co się zresztą – jeśli taki był zamysł – udało, bo część ustaleń MAK podważył raport komisji Millera na podstawie materiałów przekazanych przez Rosjan właśnie).

Czy jednak rząd nie zapłacił zbyt wysokiej ceny, tracąc wiarygodność w oczach wielu wcale niekoniecznie bałwochwalczo oddanych PiS obywateli? Czy nie przejął tym samym części odpowiedzialności za polaryzację polskiego społeczeństwa? Ufający rządowi wspomniane wyżej nieprawidłowości przemilczają lub bagatelizują, nie mogą jednak zaprzeczyć samemu ich istnieniu. Ufający Jarosławowi Kaczyńskiemu – nieraz bardzo silnie związani emocjonalnie z ofiarami katastrofy – łączą niepodważalne fakty z ich wypaczoną, bo głuchą na kontrargumenty, interpretacją skwapliwie podsuwaną przez ich politycznego guru. Pierwsi uważają drugich za niespełna rozumu. Drudzy pierwszych – za zdrajców. Dokonany podział wydaje się być bardzo głęboki i może wyjść Polsce bokiem nawet za kilkanaście lat na fali innego kryzysu natury np. gospodarczej. Przewiduję, że zagrożenie to może istnieć nawet przez kilka dziesięcioleci – tak długo, dopóki będzie się nakręcać posmoleńska histeria. (Kwestią do osobnego rozważenia byłoby, czy owa histeria nie jest aby obecnym władzom Rosji na rękę – tak, jak na rękę była Bismarckowi antypruska nagonka francuskiej prasy w przededniu wojny 1870 r.)

A wystarczyłoby zagrać ze społeczeństwem w otwarte karty. Powiedzieć: owszem, następujące działania strony rosyjskiej [tu wyliczenie] uważamy za skandaliczne, nie możemy jednak skutecznie im przeciwdziałać, bo [tu argumenty z zakresu prawa międzynarodowego]; tym samym regułom gry będą podlegać nasi następcy, skądkolwiek przyjdą. Mogliśmy przyjąć inną taktykę, niż ta, którą obecnie stosujemy, ale [tu analiza wad i zalet konwencji chicagowskiej jako podstawy prawnej śledztwa]. Niezależnie od tego, poprawę relacji z Rosją uważamy za wskazaną z powodów [następujących], a jak ktoś uznaje swoje fobie za ważniejsze od polskiej racji stanu, to jego problem. Poszczególne zaś teorie zamachu nie zasługują na wiarę, oto dlaczego [tu chętnie widziałbym w publicystyce rzeczowe wypowiedzi ekspertów – krok po kroku obalających poszczególne elementy owych teorii – zamiast swojskiego, adresowanego do lekko choćby wątpiących „spadaj na Nowy Ekran”].

Przemówiłoby do rozumu? Na pewno nie wszystkim. Skoro są obłąkańcy do dziś przekonani o autentyczności „Protokołów Mędrców Syjonu„, to i spiskowo-zamachowa breja zyskałaby entuzjastów. Każda odpowiednio liczna zbiorowość zawiera pewien odsetek idiotów. Ale są warunki „idiotogenne” bardziej lub mniej – i nie chce mi się wierzyć, by w normalnych warunkach akurat wśród Polaków ułamek ten osiągał wartość jednej piątej w porywach do jednej trzeciej. Twierdzę, że opisane wyżej warunki prowadzenia dyskusji o katastrofie smoleńskiej normalne nie są. Co za tym idzie, sprzyjają szerzeniu się brei i ułatwiają robotę tym, którzy ogłupianie społeczeństwa wybrali jako drogę kariery politycznej.

Polska, jak na razie, radzi sobie z sytuacją po katastrofie. Kryzys państwowości nie nastąpił, populiści mimo pewnego wzrostu poparcia wciąż są daleko od władzy, stosunki z Rosją wyraźnie się poprawiły. Ale fundament tej pomyślności wydaje się być kruchy. Smoleńskie upiory mogą jeszcze wywołać poważne trzęsienie ziemi. Przewiduję, że polskie życie publiczne długo nie uwolni się od tej groźby. Obym się mylił.

Roman Czubiński


Lepper

2011/08/08

Szkoda człowieka.

Wiele rzeczy mogło skłonić go do targnięcia się na własne życie. Procesy. Problemy finansowe. Sprawy rodzinne. Niebyt polityczny. Może kilka z powyższych naraz? Proch gromadził się, słowem, od dawna. Nie da się zresztą – niestety – ukryć, że swego czasu beczkę ochoczo napełniała nim także sama ofiara eksplozji. Jakie wydarzenie odegrało rolę iskry? Tego nigdy się pewnie nie dowiemy.

Było oczywiste, że teorie spiskowe wokół śmierci szefa Samoobrony zaczną powstawać natychmiast. I tak wyznawcy PiS zyskali kolejny porażający dowód, że Polska pod rządami Donalda Tuska jest państwem opresyjnym, w którym zagrażających (w jaki niby sposób…?) totalitarnemu rządowi polityków mordują służby specjalne. Ale i niektórzy przeciwnicy IV RP nie zasypiają gruszek w popiele. Nazajutrz po tragedii mogliśmy już przeczytać, że Leppera „zabił” w istocie… Jarosław Kaczyński. A już co najmniej wyeliminował go (niesłusznie?) z polityki, czyniąc w oczach wyborców nieodpowiedzialnym watażką (przepraszam, a to jakieś „czynienie” było w ogóle potrzebne?). Z takich głosów wydaje się wynikać, że winą lidera PiS było nie zawarcie koalicji z Samoobroną, ale jej rozwiązanie w lipcu 2007 r. Ktoś posunął się nawet do uznania za PiSowską prowokację seksafery, ujawnionej w grudniu 2006 r. przez dziennikarza… „Gazety Wyborczej”.

Po obu stronach, mówiąc wprost, są ludzie radzi uznać Leppera za swojego męczennika. A jak już ma się męczennika, nie jest rozsądnie ukazywać go takim, jakim był rzeczywiście – ze wszystkimi słabościami, wadami, nieczystymi nieraz sprawkami. Bohater Bez Skazy: oto, kogo nam potrzeba. Lepper-karierowicz, warchoł anarchizujący życie publiczne, populista demoralizujący wyborców nierealnymi żądaniami, Samoobrona jako zbieranina barbarzyńców, ośmieszająca Polskę samą swą obecnością w parlamencie… – wszystko to, jeśli w ogóle się w komentarzach pojawia, to jakoś półgębkiem. Zamiast tego snuje się wizję self-made-mana, autentycznego trybuna ludowego, jednego z niewielu prawdziwych obrońców interesów narodowych… – no a przede wszystkim: Niewinnej Ofiary Wrażych Sił w Jarmułkach (…lub w moherowych beretach – zależnie od światopoglądu komentatora).

Żerowanie na zmarłych wcale nie musi polegać na ich znieważaniu. Przypadek Leppera pokazuje, że pośmiertne wygładzanie wizerunku potrafi przynieść żerującemu nawet więcej korzyści. Żerujący znajdują sojusznika nie tylko w nadużywanej jakże często zasadzie „o zmarłych dobrze albo wcale”, ale i w ułomnej ludzkiej – społecznej i jednostkowej – pamięci. Tej samej, która sprawia, że tak wiele osób z autopsji przecież znających PRL, transformację ustrojowo-gospodarczą, rządy Buzka, Millera czy Kaczyńskiego… – kultywuje ich wypaczony obraz. Gdy wspomnienia blakną, o ileż łatwiej – zamiast utrwalać je, uzupełniając rzetelną wiedzą naukową, spojrzeniami z innej perspektywy… – nagiąć do przyjętej a priori czarnej lub białej legendy.

Sam potrafiłbym wymyślić jakąś teorię spisku; choćby na podstawie tego, co napisałem piętnastego czerwca. Niewiele by się wprawdzie trzymało kupy (bo niby czemu akurat teraz…?), ale w końcu czy to jest najważniejsze w teoriach spisku? Stało się, co się stało; możemy zastanawiać się nad przyczynami, współczuć rodzinie zmarłego, wierzący – modlić się za nich. Ale fantazję dobrze byłoby jednak trzymać na wodzy. Nie tylko w sprawie Leppera zresztą.

Roman Czubiński


52. Zwoźniak – Plaga zaimków

2011/07/24

Jak już ktoś poświęci chwilę na odsłuchanie piosenki na Wrzucie, polecam pozostałe utwory z katalogu.

Zwoźniak  Oni

Powiedziała jedna pani,
że nasz przemysł jest do bani.
— A jak ONI – rzekła jasno
— teraz TAMTYCH z góry trzasną,
to będzie efekt w produkcji
gorszy od trzech rewolucji!

Zrobiłem się niespokojny,
czy z tego nie będzie wojny,
jak o Prusy czy Inflanty…
Żeby tylko szło o TAMTYCH,
to by krzyknął człek – Do broni! -,
lecz tu jeszcze jacyś ONI!

    Bo taką własność miewa zaimek,
    że zastępuje konkretne imię:
    ON, ONA, ONO, ONI, ONE,
    niby wiadomo, kto – a nie!

Raz się wkurzył mój pociotek,
że mu ktoś przewrócił płotek,
więc nieznane siły wraże
straszył: – Jeszcze WAM pokażę!
I pokazał pewnie to IM,
bo już płotek znowu stoi.

Ze zdumienia oniemiałem,
pytam: – Komu pokazałeś?
Tu pociotek tupnął nogą:
Są TACY, co dużo mogą,
lecz ty nie zadzieraj knykci,
nie postawią ONI nic ci!

    Bo własność miewa zaimek taką,
    że o osobie mówi nijako:
    ON, ONA, ONO, ONI, ONE,
    a nie wiadomo kto, nie, nie!

Raz poeta, chyba z Pruszcza,
zaczął problem mi wyłuszczać,
że choć niby człowiek wolny,
jeszcze młody, bardzo zdolny,
to mu stoi w oku solą,
że mu śpiewać nie pozwolą.

Pytam go: – Cenzura może?
A on na to: – Dużo gorzej!
ONI dali taki prikaz…
Zaraz ci pokażę wykaz,
a w ogóle to mów ciszej,
bo jeszcze ktoś z NICH usłyszy…

    Zapytuję mimo tremy,
    czy ONI – to czasem nie MY?
    Bo już zaczął ktoś rozgłaszać,
    że Polska jest ICH, nie NASZA,
    a więc dla wspólnego zysku
    może by tak po nazwisku…?

(Powiedzmy sobie szczerze
raz na jakiś czas:
przecież nie ma tu nikogo
oprócz NAS!)


52°10’8″N 20°49’24″E

2010/09/19

– Na skrzyżowaniu równorzędnym zderzyły się cztery pojazdy uprzywilejowane: wóz gaśniczy Straży Pożarnej, radiowóz Policji, karetka Pogotowia i furgonetka Żandarmerii Wojskowej. Kto odpowiada za wypadek?
– Ruscy!!!

***

Pierwowzór dowcipu (w oryginale na końcu było: Żydzi!) powstał u schyłku lat 60. Stanowił, jak łatwo się domyślić, ironiczne podsumowanie antysemickiej nagonki, której kulminacja przypadła na marzec 1968 r. Za pożyczenie zbiorku „Dowcip surowo wzbroniony” serdecznie dziękuję Koledze Z. Mam nadzieję, że wybaczy mi zmianę pointy, zresztą z jego perspektywy to chyba wszystko jedno.

W kilka dni po katastrofie smoleńskiej złapała mnie i trzymała długo jakaś dziwna, irracjonalna wiara w ludzi. Spodziewałem się, na przykład, że przyzwoitość nie pozwoli naszym politykom – niezależnie od barw partyjnych – budować poparcia na trupach. Że nikt nie pozbędzie się ludzkich uczuć do tego stopnia, by dzielić żałobników na lepszych i gorszych. Że zdrowy rozsądek nie pozwoli, by w legendy o zamachu wierzył ktokolwiek poza wyznawcami tezy o Izraelitach przerabiających niemowlęta na macę… Nie dostrzegałem – a może nie chciałem dostrzec? – symptomów zapowiadających, że będzie – i już jest – zupełnie inaczej.

Do pisania natchnął mnie krążący po Sieci tekst Antoniego Macierewicza. Nie podam odnośnika; jak chcecie, znajdźcie i czytajcie na własną odpowiedzialność – ale nie mówcie potem, że nie ostrzegałem. Tę natomiast notkę poświęcę sprostowaniom…

Macierewicz myli się głęboko, za jedynie słuszną koncepcję polskiej polityki zagranicznej uznając „blok” mający sięgać „od Odry po Dniepr i od Bałtyku po morza Adriatyckie, Czarne i Kaspijskie”. Rozdzielenie w ten sposób ZSRR i Niemiec było ideą racjonalną, lecz w latach 20. i 30. ubiegłego stulecia (i niestety wówczas niemożliwą do realizacji). Jeśli istotnie, jak twierdzi Macierewicz, takim wytycznym na początku XXI wieku hołdował Ś. P. prezydent Kaczyński – tym gorzej świadczy to o jego kwalifikacjach na „męża stanu”.

Macierewicz ośmiesza się, pisząc, że „(…) szczególne miejsce Polski wynika (…) z racji oddziaływania kulturowo-cywilizacyjnego, w czym polski katolicyzm odgrywa kluczową rolę”. Najskuteczniejsze jest zapewne polsko-katolickie oddziaływanie na ateistyczne Czechy oraz unicko-prawosławną Ukrainę… Macierewicz nie pojmuje – albo pojmuje i świadomie robi ludziom błoto z mózgu – że czynnik wyznaniowy stracił w naszej części Europy jakikolwiek wpływ na politykę międzynarodową najpóźniej w roku zawarcia sojuszu przez monarchów katolickiej Austrii, prawosławnej Rosji i protestanckich Prus. (Nazwano ten sojusz, o ironio, Świętym Przymierzem.)

Macierewicz plecie bzdury, pisząc, iż Lech Kaczyński „(…) pierwszy od śmierci Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego prowadził rzeczywiście suwerenną polską politykę międzynarodową (…)”. Za przejaw polityki niesuwerennej uznaje zatem zmianę ustroju w latach 1989-90, doprowadzenie do wyjścia z Polski wojsk radzieckich, wstąpienie do NATO oraz Unii Europejskiej. Chyba, że zamierza – dokonując kolejnych porażających odkryć – wykazać, że wszystko to i jeszcze więcej było wyłączną zasługą Lecha Kaczyńskiego. (Ale co na to Jarosław?)

Macierewicz uprawia tani populizm, twierdząc, że „Polska rezygnuje z prawdy na temat sowieckiego ludobójstwa”. By to obalić, wystarczy przypomnieć wypowiedzi Putina podczas wizyty na Westerplatte oraz 7 kwietnia br. w Katyniu.

Macierewicz przebija w tanim populizmie samego siebie, podając, że premier Tusk czyni z naszego kraju „energetyczną kolonię Rosji”, gdy tymczasem „Polska dysponuje największymi w Europie złożami gazu”. Nie zwraca przy tym najmniejszej uwagi na czas, który musi upłynąć do rozpoczęcia wydobycia (według optymistycznych przewidywań – ok. 10 lat), cenę pozyskiwanego z łupków surowca (prawdopodobnie wyższa, niż koszt sprowadzania gazu z Rosji), związaną z tym opłacalność całego przedsięwzięcia, jego wpływ na środowisko naturalne, trudności technologiczne i tym podobne nieistotne detale. Budowy łącznika do europejskiej sieci gazowej w ogóle zapewne nie rozważa, ponieważ rurociąg musiałby biec przez Niemcy.

Macierewicz świadomie ignoruje fakty, pisząc, że „(…) prezydencki samolot stawał się swoistą pułapką, do której zmierzali polscy patrioci, chcący być 10 kwietnia razem ze swoim Prezydentem”. Trudno zakładać, by szef PiSowskiego (pardon: parlamentarnego) zespołu ds. zbadania katastrofy smoleńskiej nie znał listy pasażerów rozbitego Tupolewa. Na jego pokładzie zginęli także: Jerzy Szmajdziński, Grzegorz Dolniak, Wiesław Woda… – politycy, o których można powiedzieć wiele, ale nie to, że popierali PiS i Lecha Kaczyńskiego. A zatem, według kryteriów Macierewicza, nie byli żadnymi patriotami, lecz zdrajcami i wrogami polityki niepodległościowej.

Macierewicz bredzi wprost niemiłosiernie, powołując się na film nagrany amatorską kamerą tuż po tragedii (…i notorycznie przemycany, nie bez podtekstu zapewne, w tle poświęconych jej materiałów TVP). Trzeba niesamowicie dużo „dobrej” (złej) woli, by w dobiegających zza kadru nieartykułowanych dźwiękach usłyszeć słowa „Nie ubiwaj!”. (Parę dni po katastrofie Macierewiczopodobni „słyszeli” tam, brzmiące jakże podobnie, polskie „Nie zabijajcie nas!”.) Eksperci od lotnictwa dowodzą, że uderzenia dachem samolotu w ziemię nie miał prawa przeżyć nikt z pasażerów, ale to moskiewskie sługusy ani chybi. Na skomentowanie „dowcipu” Macierewicza (filmik obejrzało „(…) 500 tysięcy widzów na całym świecie, nieporównanie więcej niż film Andrzeja Wajdy o Katyniu”) słów po prostu brakuje.

Macierewicz zdradza objawy paranoi, opisując postawy polityków PO wobec „zamachu” na życie Lecha Kaczyńskiego w Gruzji. Nie dopuszcza do świadomości, że ówczesny marszałek Komorowski wyśmiał w 2008 r. nie zamach, lecz kiepską jego imitację, sprokurowaną zapewne przez służby podległe Saakaszwilemu. „Zamach” ów skłonił nawet najzajadlejszych znanych mi rusofobów do pukania się w czoło.

Macierewicz popełnia insynuację, uznając katastrofę smoleńską za element „(…) wielkiej rosyjskiej operacji odzyskiwania wpływów na obszarze dawnego imperium i to w uzgodnieniu z Niemcami oraz za zgodą rządu Donalda Tuska” – i oczywiście nie popierając tego oskarżenia jakimikolwiek dowodami. (Powie pewnie, że zostały zniszczone…)

Macierewicz raz jeszcze głęboko się myli, twierdząc w zakończeniu, jakoby „naród zaczął skupiać się wokół ocalałego spadkobiercy i realizatora polityki niepodległościowej – Jarosława Kaczyńskiego”. Widzimy w sondażach, jak się „skupia”. I całe szczęście.

Ale nawet Macierewiczowi przytrafiło się napisać jedno zdanie prawdy. Brzmi ono: „Polityk ten wciąż nie potrafi pojąć, dlaczego jego przemówienia i ton, jaki przybrał, brzmią dla Polaków jak olbrzymi dysonans”. Tyle, że chodzi mu o innego polityka, niż ten, którego zachowanie rzeczywiście oburza większość Polaków – a którego sam Macierewicz nazywa ocalałym spadkobiercą

Ludzie! To już nie żarty. Jak najszybciej wyślijcie tego człowieka w miejsce wskazane w tytule. Czyli do Tworek. Dla jego własnego dobra, alternatywą bowiem może być więzienie. Z paragrafu 212 Kodeksu Karnego – za zniesławienie.

A dla liderów PiS, jeśli koniecznie chcą utrzymać przy sobie wyborców Macierewicza, mam propozycję. Powszechnie wiadomo, że gdyby krowie przyczepić pod ogonem tabliczkę z napisem „Nienawidzę Ruskich!”, wybór na posła lub senatora bydlątko miałoby jak w banku. Może to jest rozwiązanie? Przepisy, które nie dopuszczają do kandydowania osób skazanych ani ubezwłasnowolnionych z powodu np. choroby psychicznej, nic przecież nie mówią o roślinożercach przeżuwających.

Roman Czubiński